Nasza podróż przebiega dobrze. Woźnica jest przyjazny (rzadko tak bywa, gdy zarezerwuje się powóz “klasy niższej”). Powóz jest mały, ale lepsze to niż iść pieszo. Trochę jest zimno, bo jednak nie jest to dyliżans, ale mamy dwa koce dzięki którym nie zamarzniemy. Noc spędzamy w Karczmie Mirndy. W naszym pokoju roiło się od pająków, a ja absolutnie nienawidzę wszystkiego, co ma więcej niż dwoje oczu, dwoje rąk i dwoje nóg. Na szczęście moja żona się ich nie boi, więc otworzyła okno, wzięła gołą ręką każdego pająka i wyrzuciła je na łono natury, czyli tam, gdzie być powinny (tak przynajmniej uważam).
Podczas obiadu miałem okazję porozmawiać z samą Mirndą. Powiedziała mi, że karczma stoi tu od pokoleń i że zbudowano ją jedynie dla podróżnych, którzy przemieszczają się z Insomidii do Astatik bądź w drugą stronę. Każdego dnia zagląda do nich ze sto osób, więc na brak pieniędzy narzekać nie mogą.
Nadal rozglądam się za pająkami… Przez te stworzenia miewam koszmary. Przysięgam, że tej nocy mi się przyśnią…