Zbudzony dźwiękiem naciąganego łuku, otworzyłem oczy i wprost przed nim był grot strzały. Mężczyzna mierzący we mnie miał może z trzydzieści czy czterdzieści lat.
– Dzień dobry. Mogę znać powód dla którego zakłócacie spokój w moim lesie? – powiedział ponurym głosem.
Powoli się podniosłem, każda część mojego ciała obolała, jakbym stanął w płomieniach. Kątem oka dostrzegłem, że Carana również się budziła i po cichu przygotowywała się do walki. Tartek i Sereliaen nadal spali.
Starając się uśmiechnąć, ukłoniłem się. Mężczyzna nadal mierzył w moją głowę.
– Naprawdę mi przykro, że w tak bezczelny sposób wtargnęliśmy na pana ziemię. Jeśli pan pozwoli, natychmiast opuścimy ten las i nigdy tu nie wrócimy. – Gdy to mówiłem, w ustach posmakowałem goryczy.
Mężczyzna rzucił szybko okiem na nasze konie, ubrania, rany, ognisko, Tarteka, jego żonę, Caranę i w końcu znowu spojrzał się na mnie. Widziałem, że w tej bardzo krótkiej chwili przez jego głowę przemknęło z tysiąc myśli.
– Kto was zaatakował? – zapytał w końcu.
– Złodzieje. Wracaliśmy właśnie z Astatik, kiedy nagle nas napadnięto. Zdołaliśmy kilku zabić, ale ostatecznie musieliśmy uciec. I dlatego znaleźliśmy się tutaj. Specjalnie nie baczyliśmy, któredy jedziemy. – Wiedziałem, że mówienie mu prawdy jest nazbyt ryzykowne, ale to wytłumaczenie było przynajmniej po części prawdziwe, choć zaatakowano nas w drodze powrotnej z Astatik wiele dni temu.
– A co się naprawdę stało? – zapytał.
Na początku chciałem mu powiedzieć, że to była prawda, ale jednak zdałem sobie sprawę, że jego nie zwiedzie żadne kłamstwo.
Dlatego powiedziałem mu wszystko. Począwszy od przypadków uwięzienia do śmierci oficera Weilera, skończywszy na naszej ucieczce. Przez cały ten czas mierzył we mnie z łuku, uświadamiając mnie o tym, jak niewiele dzieliło mnie od śmierci. Kiedy skończyłem opowiadać moją historię, opuścił łuk, włożył strzałę z powrotem do kołczanu znajdującego się na jego plecach i wyciągnął do mnie swoją prawą dłoń.
– Nazywam się Ontarm. Czujcie się powitani – powiedział. Podałem mu dłoń i podziękowałem mu. Carana trochę się uspokoiła. Tartek i jego żona już nie spali i wyglądali, jakby im poważnie ulżyło. Ontarm spojrzał na ranę na lewym ramieniu Tarteka. – Mogę się tym zająć u mnie w domu. Proszę, chodźcie za mną.
Pomogliśmy Tartekowi dosiąść jego wierzchowca, potem dosiedliśmy naszych i powoli podążyliśmy za Ontarmem przez las. Rany na moim koniu wyglądały gorzej niż wczoraj, dlatego zapytałem Ontarma, czy możliwe będzie pomóc naszym wierzchowcom, a on jedynie skinął głową bez słowa.
Dotarliśmy do jego drewnianego chaty. Pamiętam, że kiedy zsiedliśmy z naszych koni, a Ontarm zaprosił nas do środka, Sereliaen szepnęła coś potajemnie do Tarteka. On uśmiechnął się. Nigdy nie widziałem, żeby się tak uśmiechał. To ciekawe patrzeć, jak zachowują się ludzie w sobie zakochani.
Przez resztę dnia Ontarm zajmował się ramieniem Tarteka oraz ranami naszych rumaków. Przygotował dla nas zupę ziołową, a naszym koniom dał coś do jedzenia i picia. Za wiele nie rozmawialiśmy.
Kiedy słońce już się prawie schowało, Tartek zapytał Ontarma, dokąd moglibyśmy się dalej udać. Leśnik zasugerował pobliskie miasto Emtik, kilka kilometrów na północ od Astatik. Powiedział, że nie powinniśmy odwiedzać Astatik, gdyż każdego dnia odwiedzają to miasto ludzie z Insomidii. Dlatego też powinniśmy udać się do karczmy w Emtik i pytać o mężczyznę imieniem Imarp, bliskiego przyjaciela Ontarma.
Tartek wydawał się dzisiaj jakiś zagubiony. Nadal widziałem sporo tlącej się w nim złości, ale tak ogólnie wyglądał na… pustego.
Nie wiem jak mam się z tym wszystkim czuć. Sądzę, że minie kilka dni zanim dotrze do mnie to, co się wczoraj wydarzyło. Zwyczajnie nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie będę w stanie wejść do mojego domu. Może zostanie komuś odsprzedany, albo usuną go, żeby ktoś mógł postawić sobie zupełnie nowy dom na prochach mojego. Zastanawiam się, co się stanie ze wszystkim, co się tam znajduje, w szczególności z moimi książkami i obrazkami Carany.
Wydaje się, że straciliśmy tak wiele. Lecz sądzę, że ostatecznie lepiej będzie zacząć nowe życie gdzieś indziej i mieć nadzieję, że będzie lepiej.
Pozwolono nam spędzić tutaj noc. Nie w chacie, bo tam nie ma miejsca dla kolejnych czterech osób, ale na zewnątrz na ziemi. Ontarm pomógł nam rozpalić ognisko i przyniósł nam kilka dużych, zwierzęcych skór, żebyśmy mogli się ogrzać. Podziękowaliśmy mu za jego szczodrość, a on jedynie skinął głową i wrócił do swojej chaty.
Reszta już śpi i mi też już głowa ciąży, dlatego po prostu sobie już na dzisiaj daruję i zakończę ten wpis.