Kupiłem dzisiaj Caranie trzy nowe butelki atramentu. Powinno jej to na jakiś czas wystarczyć. Uważam też, że niedługo jej koszmary miną, nie będzie więc musiała ich więcej rysować.
Carana powiedziała mi, że chciałaby się udać na trzy dni do swoich rodziców, dlatego po pracy musiałem przygotować wszystko na podróż, na przykład rezerwując powóz (tyle że taki mały, bez zadaszenia, inny od tego, jaki miała Księżniczka Insomidii). Wszystko się dobrze ułożyło i po raz pierwszy od lat nie będziemy musieli martwić się o pieniądze, gdy będziemy w odwiedzinach u rodziców Carany. Ale to dziwne. Kiedy zapytałem Tarteka o naszą podróż, uderzył mnie po plecach.
– Dobra robota, żołnierzu! Zostaw swoich towarzyszy broni na polu bitwy – powiedział. Oczywiście on tylko żartował. A może nie? Cóż, zawsze jest mi głupio, gdy zostawiam go samego z robotą.
Nadal brak wieści od mojego kasjera i Scarlata. Za to wokół zamku widziałem dzisiaj więcej strażników niż zwykle. Ale co tam, pewnie to tylko moja wyobraźnia.
Wracam do czytania mojej książki. Dobranoc.