Skończyłem czytać wczoraj tę pierwszą książkę, po zrobieniu wpisu w dzienniku. Leżałem sobie w łóżku u boku Carany i już się moje oczy zamykały, gdy nagle do pokoju weszła matka Carany z dwoma kubkami herbaty i szerokim uśmiechem na twarzy.
– Macie tu coś na rozgrzanie – powiedziała i po obu stronach łóżka postawiła po kubku.
– Ona nadal śpi? – zauważyła matka Carany, przejęta.
Skinąłem głową i odłożyłem przeczytaną książkę.
– Antaran, co tam czytasz? – Podeszła do łóżka i usiadła koło mnie. Było mi trochę niekomfortowo, bo nic na sobie nie miałem i zakrywała mnie jedynie kołdra. Mimo to starałem się nie okazywać tego dyskomfortu, bo nie chciałem być niegrzeczny, a poza tym to moja teściowa, więc nie powinno być to przecież dla mnie problemem. No ale i tak było.
Wymusiłem na twarzy uśmiech i odpowiedziałem: – Właśnie skończyłem ją czytać. Było w niej trochę opowiadań, legend i mitów o Insomidii, napisanych przez Stama-
– Durkenbarga? – przerwała.
– Tak. Znasz go? – powiedziałem zaskoczony.
– Och, ależ on się urodził w Astatik i nadal tu mieszka. Jest jedną z niewielu osób, które sprawiają, że król czuje się dumny móc sprawować rządy w tym mieście – wyjaśniła. – Mieszka nieopodal rynku, jakieś dwa domy dalej. Być może, jeśli ci się ta książka podobała, może go odwiedzisz. On lubi rozmawiać z ludźmi, którzy czytają jego dzieła.
– Na pewno to rozważę – powiedziałem
Uśmiechnęła się i spojrzała na książkę. Wtedy powiedziała, że herbata robi się zimna i powinienem ją wypić przed snem. Podeszła do Carany i delikatnie ją obudziła, żeby również dać jej trochę herbaty.
Gdy matka Carany już sobie poszła, zasnąłem w mgnieniu oka. Ta herbata czyni cuda.
Powiedziałem Caranie, że idę na rynek kupić trochę składników, a potem odwiedzę autora książki, którą właśnie przeczytałem. Życzyła mi szczęścia. Sądzę, że już chyba zupełnie wyzdrowiała, bo z każdą mijającą godziną wygląda coraz lepiej.
Po tym, jak zakupiłem trochę składników na rynku, zapytałem jednego z mieszkańców, gdzie mogę znaleźć dom Stama. Staruszek spojrzał się na mnie jakby zjawę zobaczył, a nie mnie, ale mimo to powiedział mi, jak dotrzeć do jego domu. Udałem się tam i zapukałem do drzwi. Dom niczym się nie różnił od innych z nim sąsiadujących, dlatego nadal nie wiedziałem, czemu ten staruszek tak się na mnie popatrzył.
Stam otworzył drzwi. Długie, kręcone, siwe włosy, wiekowa twarz o wzroku, którym jest w stanie przejrzeć cię na wskroś, i uszy, które słyszą, co myślisz.
– Wejdź – wyszeptał. – Czas jest cenny.
Wciągnął mnie do środka i zamknął za mną drzwi. – Co cię tu sprowadza?
Próbowałem przywitać się z nim formalnie i powiedziałem mu, kim jestem i że przeczytałem jedną z jego książek, ale on nie pozwolił mi dokończyć.
– Wszyscy jesteście tacy sami – powiedział. – Tak naprawdę nie uważasz, że książka jest dobra, tylko tak mówisz, bo chcesz zobaczyć jak wygląda osoba, która byłaby na tyle szalona, żeby zmarnować tyle czasu wymyślając mity i legendy.
Zamrugałem. Czegoś takiego się nie spodziewałem. I, ku mojemu zaskoczeniu, trafił w samo sedno.
– Czego chcesz? Mojego podpisu na twoim tyłku? Chodź no tu. – Podniósł małe, ptasie pióro i małą butelkę atramentu. – Rozbieraj się.
– Co? – wydusiłem, niedowierzając. – Nie, w ogóle nie chcę twojego podpisu gdziekolwiek, po prostu chciałem się z tobą spotkać, by, no, pogratulować ci napisania książki, która dotrzymywała mi towarzystwa przez te ostatnie kilka dni. I tyle.
– Doprawdy? Jak miło. Każdy tak mówi, ale tak naprawdę wszyscy chcą mojego podpisu na lewym pośladku. – Podszedł do mnie i próbował ściągnąć ze mnie spodnie. Nadal nie mogę uwierzyć, że doświadczyłem czegoś takiego. Bez trudu mogła by to być jakaś komedia.
– Nie! – krzyknąłem i cofnąłem się.
Stam podniósł brwi. – Nie chcesz podpisu?
– Nie.
– A na prawym pośladku?
– Nie, na litość króla. Chciałem ci tylko podać dłoń i sobie pójść. Właściwie to może sobie to daruję i zrobię teraz to, co miałem zrobić na końcu. – Już miałem otworzyć drzwi, gdy on nagle do mnie podbiegł i zablokował je swoim ciałem.
– Zostań.
– A niby czemu miałbym zostać? – powiedziałem przez zęby.
– Chcę ci coś pokazać. Wydajesz się być inny niż reszta. Chcę wynagrodzić twój indywidualizm.
– Co!?
– Chodź. – Wziął mnie za rękę i przeciągnął przez trzy pokoje, zawalone taką ilością rzeczy, że na Rynku Insomidzkim nie sprzedaliby tyle przez rok, aż w końcu znaleźliśmy się na tyłach domu, w ogródku. – Patrz i podziwiaj. Jako pierwszy ujrzysz rewolucję w pisaniu książek.
– Ja tu widzę tylko trawę – powiedziałem znudzonym głosem.
– Wiesz co ja widzę? Książki! – powiedział i uśmiechnął się do mnie niczym małe dziecko. Może nawet przez chwilę nim był.
– Książki? Znaczy, wyrosną drzewa, które sprzedasz, żeby inni mogli zrobić sobie z nich papier? – powiedziałem.
– Nienienie, to nie drzewa wyrosną, ale same książki! – dalej bredził i biegał w kółko po ogródku. – Widzisz, zasiałem strony z książek i nawoziłem to miejsce swoim moczem, by upewnić się, że wyrosną i odniosą wielki sukces!
Zniesmaczony, zrobiłem krok w tył, złażąc z trawnika. – Po jakimś czasie z zasianych przeze mnie stron wyrosną książki, mnóstwo różnych książek, same się napiszą i będą rosły, rosły i rosły! – Przestał biegać i rzucił mi spojrzenie, którym bez trudu mógł mnie zadźgać. – Nie wierzysz mi.
– No…
– WYNOCHA! – krzyknął. – WYNOŚ SIĘ STĄD!
Kopał mnie obiema nogami, najpierw lewą, potem prawą, aż w końcu znalazłem się za drzwiami. Potknąłem się i upadłem na ziemię. Słyszałem, jak drzwi się za mną zamknęły. Niczym piorun, którego grzmot przetoczył się przez pobliskie uliczki.
Kiedy się podniosłem, ujrzałem staruszka, którego wcześniej zapytałem jak o drogę. Spojrzał się na mnie, pokręcił głową i poszedł sobie.
Od teraz będę chyba inaczej podchodził do książek…
Cały jestem obolały. Stam jest najprawdopodobniej jednym z największych szaleńców, jakiego w życiu spotkałem. Chyba trzeba być trochę szajbniętym, żeby odnieść sukces jako artysta, czy, w jego przypadku, jako pisarz.
Kiedy opowiedziałem matce Carany o tym, jak się z nim spotkałem, wyglądała na zaskoczoną i na początku myślała, że żartowałem. Chyba też będzie teraz inaczej podchodzić do książek…
Ponieważ Carana czuje się coraz lepiej, postanowiliśmy, że wyruszymy do Insomidii za dwa dni, tak jak planowaliśmy. Inaczej musielibyśmy zostać na dłużej, a to by sporo rzeczy skomplikowało (na przykład brak zarezerwowanego pokoju w Karczmie Mirndy, a jeszcze Tartek musiałby radzić sobie sam przez okres dłuższy niż mu to obiecałem)…