Po bardzo dobrym śniadaniu, a nawet wizycie od lekarza, zanim ten opuścił karczmę, byliśmy gotów wsiąść na powóz i kontynuować podróż do domu. Mirnda dała nam żywność i butelki z wodą, życząc nam szczęścia.
Nowy woźnica był może ze dwadzieścia lat młodszy od poprzedniego i nie skłamię mówiąc, że gadał przez całą drogę do Insomidii, a minął cały dzień nim dotarliśmy do domu. Sądzę, że wiemy teraz o jego życiu więcej niż jego żona. Nadal słyszę z tyłu głowy jego głos, wedrujący od ucha do ucha, odbijający się echem, i za każdym razem, gdy próbuję go uciszyć, staje się jeszcze donośniejszy.
Obecnie gotuję zupę, która nas rozgrzeje. Carana przegląda swoje obrazki i zasadza się, żeby jutro narysować ich jeszcze więcej. Przez te ostatnie kilka dni naprawdę zatęskniła za możliwością rysowania tego, co działo się w jej koszmarach. Widzę to po jej oczach. Samo mówienie o tych snach nie wystarczy jej, żeby sobie z tym poradzić, jestem tego pewien.
Nadal musimy rozpakować nasze rzeczy, ale to będzie musiało zaczekać do jutra.
Zupa jest już chyba gotowa.