-Antaran's Journal
Previous Day Day3636 Next Day
Tartek obudził mnie rano waląc w drzwi tak mocno, że myślałem, że je wyłamie. Naprędce założyłem na siebie ubranie, buty i płaszcz i wyszedłem z domu. Tartek czekał na mnie zniecierpliwiony, znowu chodząc w kółko.
– Chodźmy – powiedział.
Udaliśmy się w stronę banku. Tartek prawie że biegł i z trudem za nim nadążałem. Rany, technicznie rzecz biorąc nadal jeszcze spałem! Właśnie wtedy zauważyłem w jego prawej dłoni worek wyglądający zupełnie jak te worki z rekompensatą, które wcześniej otrzymałem.
W końcu dotarliśmy do budynku, gdzie w kamieniu nad wejściem wyryte było „Bank Insomidzki” wielkimi, czarnymi literami. Tartek otworzył jedne z dwóch drzwi z taką siłą, że uderzyły o ścianę i mógłbym przysiąc, że wypadły z zawiasów. Gdy jednak przez nie przechodziliśmy, odbiły się od ściany (o mało nimi nie oberwałem).
Tartek pomaszerował do jedynego kasjera na całej hali – do mojego kasjera.
– Dzień dob- zaczął kasjer, z szerokim uśmiechem na twarzy, gdy nagle i bez zapowiedzi, Tartek uderzył workiem o stół przed nim z taką siłą, że zagłuszył słowa kasjera. Nadal uśmiechnięty, kasjer spojrzał się jedynie na worek, uniósł obie brwi, potem westchnął i spojrzał na Tarteka. – Co mogę dla pana zrobić?
– Gdzie się podział mój stary kasjer? – zawarczał Tartek.
– Wszyscy inni kasjerzy odeszli z roboty, bo zapewne nie mogli znieść zachowania swoich klientów. Jednak proszę się nie obawiać. Ja od pana nie ucieknę. Jestem tu, by panu służyć! – Albo mi się to tylko wydawało albo uśmiech kasjera naprawdę stawał się coraz szerszy z każdym wypowiedzianym słowem.
– To dobrze. Umieść pieniądze w tym worku na moim koncie – rozkazał Tartek i założył ramię na ramię. Zrobiłem się trochę nerwowy.
– Oczywiście, panie Batunan – powiedział kasjer, ukłonił się, obrócił się i już miał odejść, gdy Tartek krzyknął: – Chwila! Skąd ty znasz moje nazwisko? – Twarz Tarteka była czerwona niczym krew, a kasjer wyglądał, jakby dostał zawału serca.
Kasjer rzucił wzrokiem na Tarteka znad lewego ramienia i uśmiechnął się. – Jestem pana kasjerem, powinienem znać moich klientów, nie sądzi pan?
– Twoich klientów? Ja przecież wcześniej w ogóle nie byłem twoim klientem! – Już widziałem jak Tartek przeskakuje przez stół i zatapia swoją pięść w wiecznie uśmiechniętą twarz kasjera. Aż mu się ręce trzęsły.
– Naprawdę nie ma powodu, żeby musiał pan podnosić głos, panie Batunan. A teraz niech pan pozwoli, że pomogę panu opróżnić ten worek.
Tartek już miał coś powiedzieć, ale kasjer zdążył zniknąć gdzieś z tyłu. Po chwili znów się pojawił.
– Skoro już mowa o worku – zaczął.
– Tak? Co z workiem? – zapytał Tartek zniecierpliwiony.
– Mogę go zatrzymać? Worek wygląda jakby miał ze sto lat, jeśli nie więcej, a wie pan, ja kolekcjonuję worki – powiedział kasjer, nadal uśmiechnięty.
Tartek wzruszył ramionami. Kasjer ukłonił się, dziękując mu. Wtedy spojrzał na mnie.
– Och, panie Sivand! W czym mogę panu dzisiaj pomóc?
Podszedłem do niego i poczekałem, aż Tartek odwrócił się i odszedł kawałek dalej. Stał sobie z rękami w kieszeniach, mamrocząc pod nosem różne przekleństwa.
– Masz dla mnie jakieś wieści odnośnie naszego… układu? – powiedziałem.
– Nie. Nie wydarzyło się absolutnie nic niezwykłego. Insomidia to jedno z najspokojniejszych miejsc na świecie – odpowiedział kasjer, głośno i wyraźnie.
Przewróciłem oczami. – Jesteś pewien? – powtórzyłem.
– Tak – powiedział kasjer, brzmiąc jakby był trochę podenerwowany.
Obróciłem się i skinąłem głową do Tarteka. Gdy wychodziliśmy z banku, kasjer życzył nam miłego dnia.

Tartek prowadził drogę do Scarlata. Usiedliśmy, zamówiliśmy i napiliśmy się ciepłej herbaty. Po chwili mój przyjaciel przemówił.
– On jest jednym z nich – powiedział spokojnym, niskim głosem, spoglądając w kubek.
Przytaknąłem i westchnąłem.
– Co za błyskotliwa strategia. Zapewne już nigdy nie zobaczymy naszych pieniędzy. Dostali nawet z powrotem te swoje worki. – Tartek kręcił głową. – Dranie.
Wyciągnąłem się na starej, drewnianej ławce, słuchając jak trzeszczy, odgłos znany mi odkąd po raz pierwszy tu usiadłem. Chwilę poczekaliśmy, opróżniliśmy kubki i daliśmy Scarlatowi znać, że chcielibyśmy zapłacić. Scarlat skinął głową. Osuszył kilka szklanek, po czym podszedł do nas.
– Antaran, Tartek, chcecie zapłacić? Czy może chcecie, żebym wam to dopisał do rachunku? – powiedział Scarlat uśmiechając się przyjaźnie.
– Tym razem zapłacimy – powiedziałem.
Scarlat przytaknął i powiedział nam ile wynosił rachunek. Zapłaciliśmy i daliśmy mu napiwek.
– A więc – chciałem zwrócić na siebie uwagę Scarlata.
– Tak?
– Czy w ciągu ostatnich kilku dni nie wydarzyło się może coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytałem.
Scarlat wyglądał na zdziwionego, ale chyba po chwili przypomniał sobie o obiecanej przysłudze. Pokręcił głową. – Przykro mi, nie obiło mi się o uszy nic szczególnego.
Ja i Tartek spojrzeliśmy się na siebie. Podziękowałem Scarlatowi i opuściliśmy karczmę.

Udaliśmy się w kierunku urzędu pocztowego. Zajęło nam kilka chwil zanim tam dotarliśmy i gdy już znaleźliśmy się w środku, powitali nas Bikk i Jonar.
– Dzięki, chłopaki. Zajmiemy się resztą – powiedział Tartek.
Trochę skonsternowani, Bikk i Jonar przytaknęli i opuścili urząd, by wrócić do swojej roboty.
Tartek usiadł za swoim stołem. Krążyłem przez chwilę po pokoju, patrząc na wiszące na ścianach obrazy i stare mapy Insomidii.
Po chwili Tartek przerwał ciszę. – Czy myślisz, że…?
– Nie – powiedziałem. – Naprawdę uważam, że on po prostu nie wie. Scarlat nigdy by nikogo nie zdradził.
– Czemu jesteś tego taki pewien?
Nienawidzę, gdy każe mi kwestionować moją własną opinię.
– Bo jesteśmy dla niego niczym jego własne dzieci. Bo znamy się od bardzo dawna – powiedziałem.
– A co jeśli pieniądze mogłyby go złamać? Niezwykła suma pieniędzy, znaczy się. – Ułożył swoje dłonie tak, że dotykały się tylko czubkami palców.
– Pieniądze nie są dla niego ważne. Osiągnął już wszystko, czego tylko zapragnął. Żona, dzieci, karczma, przyjaciele i całe miasto ludzi, którzy znają go i chwalą. Poza tym gdzie u niego miałby nastąpić jakiś przeciek. Musiałby zdobyć tę informację z jakiegoś źródła, dlatego staraliby się raczej uciszyć źródło, zanim informacja ta dotrze do uszu Scarlata. Im mniej ludzi zamieszanych, tym łatwiej wszystko zorganizować.
Tartek przez chwilę milczał, po czym skinął głową.
– Pewnie masz rację – westchnął i wstał. – No dobra, co nam innego pozostaje? Trzeba doręczyć przesyłki.
Dlatego do końca dnia po raz kolejny biegałem po mieście i doręczałem paczki przeróżnych rozmiarów klientom w różnych nastrojach.
Wróciwszy do domu, porozmawiałem z Caraną o tym, co dzisiaj rano robiliśmy. Nic na to specjalnie nie powiedziała, tylko kiwała głową i wysłuchała tego, co miałem do powiedzenia. Poza tym powiedziała mi, że dobrze się czuje, choć narzekała, że ją brzuch bolał, ale ku temu były „inne” powody…

Cała ta sytuacja, w której się obecnie znajdujemy, naprawdę zaczyna działać mi na nerwy. Ale czuję się teraz lepiej, zanotowawszy wszystko. Potrzebuję czegoś, co odwróciłoby moją uwagę. A w tym celu najlepiej byłoby wrócić do książki, którą muszę jeszcze doczytać, nie?
Previous Day Next Day


Translated by blattdorf.


[ English version ] [ Russian Russian version ] [ Get the Book ] [ Visit The Farm ]
© 2005-2099