Zajmie nam jeszcze jeden dzień zanim dotrzemy do Emtik. Nigdy tam wcześniej nie byłem, więc ciekaw jestem jak ono wygląda.
Kiedy się dzisiaj obudziliśmy, zaczęliśmy się przygotowywać do dalszej podróży. Ontarm spojrzał ostatni raz na ranę Tarteka, a także na rany naszych rumaków i zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby wspomóc proces leczenia.
Ontarm nalegał, żebyśmy zabrali ze sobą skóry zwierzęce na podróż do Emtik.
– Będą wam potrzebne, choć zima już prawie minęła – powiedział. – Nie chcecie chyba się przeziębić?
Oczywiście, że nie, dlatego byliśmy wdzięczni móc zatrzymać skóry. Nie mogliśmy dać mu nic w zamian, więc trochę nam było wstyd.
– Żaden problem – wymamrotał spod swojej brązowej brody. – Pamiętajcie tylko, że jesteście mi dłużni.
Do tej pory podróż przebiegała raczej spokojnie. Po pewnym czasie Tartek wskazał na wschód od nas i powiedział mi, że Karczma Mirndy powinna być jakieś kilka kilometrów w tamtym kierunku. W pierwszej chwili zastanawiałem się jak on mógł to wiedzieć, ale wtedy, znad drzew, zauważyłem unoszący się w oddali dym. A jest tylko jeden dom, który wytwarza tyle dymu, żeby ogrzać gości. Jeśli Ontarma mówił prawdę i Emtik naprawdę było na północ od Astatik, to by znaczyło, że już jesteśmy w pół drogi do Emtik.
Zbliżał się wieczór, dlatego zaczęliśmy szukać miejsca, gdzie moglibyśmy spędzić noc. Nie znaleźliśmy żadnego szczególnego miejsca, na przykład polany czy czegoś podobnego. Kiedy więc ujrzeliśmy księżyc wysoko na niebie, zatrzymaliśmy się i zeszliśmy z naszych rumaków.
Tartek chciał się rozejrzeć za drewnem, ale powiedziałem mu, żeby został i wypoczywał. Nie powinien strugać bohatera z taką raną. Carana i Sereliaen rozpakowały część naszego prowiantu oraz skóry zwierzęce.
Miałem trochę stracha, gdy udałem się szukać drewna w spowitym mrokiem lesie. Co jakiś czas tylko blask półksiężyca prześwitywał przez gałęzie nade mną, oświetlając mi drogę. Musiałem być pewien, że się nie zgubię, dlatego co chwila spoglądałem w tył i starałem się iść prosto przed siebie, żebym mógł się potem zwyczajnie obrócić i, prędzej czy później, wrócić do obozu.
Zastanawiam się czy Ontarm nie mógł nam dać trochę krzesiwa. Rozpalenie ogniska samym drewnem jest zwyczajnie niemożliwe, szczególnie kiedy jest zimne i mokre. Tartek cały czas mi mówił co mam robić. Zrób to, zrób tamto – aż w końcu się poddałem. Nie wiem jak długo próbowałem rozpalić ogień, ale nadal mnie pobolewa od czasu naszej ucieczki z Insomidii, i już zwyczajnie nie mam siły dalej próbować. Carana powiedziała mi, żebym się odsunął i pozwolił jej spróbować. Wykorzystała inną technikę niż ja, ale z powodu otaczającego nas mroku specjalnie nie widziałem co dokładnie zrobiła. Wtem – pierwsze iskry, potem mały ogień. Cierpliwie dorzucaliśmy drewno za drewnem, starając się nie zdusić ognia, karmiąc go, aż w końcu poczuliśmy jak ogrzewa nasze ciała.
Specjalnie nie rozmawialiśmy. Ograniczyliśmy się jedynie minimum, na przykład: „Dzień dobry”, „Miłych snów”, „Jak się czujesz?” i „Gotowi ruszać w drogę?”. Wokół nas krąży taka dziwna atmosfera. To chyba dlatego, że nikt z nas nadal nie wie w jakim dokładnie znajdujemy się położeniu…