Nie tak łatwo było dzisiaj wstać. Te zwierzęce skóry były naprawdę ciepłe i przytulne i przez nie zapomniałem o tym, że nadal spałem głęboko w Lesie Insomidzkim, wystawiony na wszelakie zagrożenie, jakie mogło się czaić pośród drzew.
Około południa podjęliśmy dalszą podróż. Chyba zaczęliśmy się przyzwyczajać do spania na zewnątrz, ale specjalnie z tego powodu dumny nie jestem i nadal jest to coś, czego robić nie chcę.
Popołudniu dotarliśmy do rzeki Ventora. Nasze konie w pierwszej chwili odmawiały przekroczenia jej z powodu niebezpiecznego nurtu, co specjalnie dziwne nie było, bo zapewne był to roztopiony śnieg z gór Ventorańskich, skąd też wypływa rzeka (Tartek mi o tym mówił). Woda nie była zbyt głęboka, sądzę więc, że pewnie zaszlibyśmy po kolana naszych koni. Postanowiliśmy udać się kawałek w górę rzeki i poszukać lepszego miejsca do przekroczenia rzeki. Po chwili znaleźliśmy małą wysepkę na środku wody, która już nie była tak głęboka jak wcześniej, dlatego zmusiliśmy nasze konie, żeby udały się na ten stos kamieni i kontynuowały przechodzenie przez rzekę stamtąd. Koń Sereliaen wierzgał głośno i prawie strącił ją z siodła, ale ostatecznie udało się jej dostać na drugi brzeg. Zrobiliśmy krótką pauzę po przebyciu rzeki, żeby nasze wierzchowce mogły się uspokoić.
Wreszcie, gdy już zapadła noc, dotarliśmy do miasta Emtik leżącego u stóp Gór Ventorańskich. Było tam jedynie sześć drewnianych domów, największych z nich stał w samym środku, a reszta otaczała go tworząc koło. Stąpając ciężko, podszedł do nas strażnik.
– Co wy tu robicie? Nie powiedziano mi, żebym spodziewał się dzisiejszej nocy gości – powiedział zachrypniętym głosem.
To nas trochę zaskoczyło. Omtar powiedział nam, żeby zajść do karczmy i pytać o Imarpa, a nie próbować przekonać jakiegoś pijanego strażnika.
Zanim ktokolwiek z nas zdążył słowem pisnąć, Tartek odpowiedział, o dziwo mówiąc prawdę.
– Przysłał nas leśnik Ontarm, który powiedział nam, żeby szukać mężczyzny imieniem Imarp. Powiedział, że zwykle można go znaleźć w pobliżu karczmy.
Strażnik skinął głową. Właściwie to tego nie widziałem, bo było już zbyt ciemno, ale słyszałem jak jego hełm i zbroja brzęknęły.
– No dobrze, ale pamiętajcie, nie mamy miejsca dla odwiedzających. Będziecie musieli spać na zewnątrz – wybełkotał.
– Nic nie szkodzi, przyzwyczailiśmy się – powiedziała Carana.
Strażnik chrząknął i kontynuował swój obchód wokół sześciu domów. Zsiedliśmy z naszych koni mając nadzieję, że nadal będą na nas czekały. Nie mogliśmy ich związać czy coś, więc inaczej się nie dało.
Karczma to był jeden z tych małych domów wokół tego dużego. Znajdowały się w niej dwa stoły, oba otoczone czterema drewnianymi, minimalistycznymi krzesłami. Cuchnęło alkoholem i dymem. Był tam tylko jeden mężczyzna – barman. Nachylając się oparty rękoma o ladę, spojrzał na nas z uniesioną brwią.
– Goście, co? – zapytał.
Tartek zasalutował. – Proszę pana, bardzo nam przykro, że zakłócamy pana interes.
Uśmiechnąłem się. Interes? Jaki znowu interes?
– Powiedziano nam, żebyśmy szukali mężczyzny imieniem Imarp – ciągnął Tartek, stojąc wyprostowany, wymawiając słowa ostro i wyraźnie. – Jeśli to nie problem, czy mógłby nam pan powiedzieć, gdzie moglibyśmy go znaleźć?
– Kto wam powiedział, żeby szukać osoby o tym imieniu? – zapytał barman.
– Leśnik. Nazywa się Ontarm, Sir.
Barman westchnął. – W takim razie proszę, usiądźcie i czujcie się powitani. Coś do picia?
– Może coś ciepłego. Nie możemy jednak zapłacić, więc jeśli będzie to problemem, chcielibyśmy przynajmniej usiąść – powiedział.
– No to herbata – wymamrotał barman i obrócił się, żeby przyrządzić herbatę.
Usiedliśmy przy jednym ze stołów i poczuliśmy ciepło bijące z kominka koło baru.
– Jeśli Ontarm przysłał was do mnie, to musiał mieć ku temu dobry powód. Stało się wam coś? – zapytał barman przez lewe ramię. Tartek spojrzał na mnie. Lekko skinąłem głową.
– Jesteśmy podróżnymi. Postanowiliśmy opuścić nasze domy i rozejrzeć się za nowym miejscem, gdzie moglibyśmy osiąść i zacząć nowe życie – odpowiedział Tartek.
– Bez grosza przy duszy? Czy to nie nazbyt ryzykowne?
– Ach, o to bym się nie martwił. Pieniądze to nie wszystko, prawda? Możemy łowić zwierzynę w lesie, zbierać zioła i rośliny i przygotowywać ciepłe posiłki. Poza tym Ontarm był na tyle szczodry, żeby dać nam skóry krów, lisów i kilku innych zwierząt, aby chroniły nas w czasie chłodnych nocy pod gwieździstym niebem – powiedział Tartek głośno, nawet się uśmiechając.
Barman przystanął. Odwrócił się.
– Czemu miałby dać przypadkowym ludziom zwierzęce skóry? Nie wiem, co wy o tym myślicie, ale ja nie ganiałbym po nieznanych mi miejscach i opowiadał każdej napotkanej osobie kłamstwa – powiedział, ponownie nachylając się nad ladą, wściekły.
Tartek westchnął. – Nazywasz się Imarp, tak?
Barman skinął głową.
Tartek opowiedział mu o tym, co się wydarzyło w Insomidii, o dziwnych przypadkach wsadzania ludzi do więzienia, porywaniu na chybił trafił mieszkańców z rynku, o nowym kasjerze, o oficerze Weilerze i o naszej ucieczce. Podczas gdy Tartek wszystko wyjaśniał, Imarp podał nam herbatę, po czym wziął jedno z krzeseł przy drugim stole i usiadł pomiędzy Caraną a mną.
O dziwo Imarp jedynie skinął głową, gdy Tartek skończył opowiadać naszą historię, i zaczął mówić o Emtik. Wyjaśnił, że jest to wioska górnicza. Wejście do kopalni jest na północ stąd. Znajdują tam jedynie rudę. Wszystko jest wysyłane do Astatik, skąd mogą sprzedać ją kupcom z odległych stron, głównie z Klamstor. Mniej cenna ruda potrzebna jest na naprawy czy poszerzenie zamku króla, który w zamian wysyła do Emtik nowe narzędzia, żywność czy ubrania.
Wtem Imarp zapytał, jak się miewał Ontarm, tym samym zupełnie zmieniając temat. Opowiedział nam o swojej przeszłości, o tym jak poznał Ontarma, a także inne różne historie o sobie i o Emtik.
Późną nocą, kiedy już dawno opróżniliśmy nasze kubki, Imarp w końcu oświadczył, że powinniśmy odpocząć przed jutrzejszym dniem. Powiedział, że możemy spędzić tę noc u niego w karczmie, bo i tak nikt tutaj nie zajdzie do jutrzejszego wieczoru. Pozwolił nam także zaprowadzić nasze konie do stajni – tego większego domu pośrodku Emtik.
Carana i ja udaliśmy się na zewnątrz, żeby zaprowadzić nasze konie do stajni i przynieść skóry. Tartek i Sereliaen zostali w karczmie i ustawili stoły i krzesła pod ścianami. Imarp udał się na zewnątrz, wziął trochę drewna ze stosu gałęzi za karczmą i, wróciwszy do środka, wrzucił je do kominka. Życzył nam dobrej nocy i zostawił nas. Przez chwilę zastanawiałem się, jak mógł on nam tak łatwo ufać. Może całe to opowiadanie nam swoich historii to był sprawdzian tego, jak bardzo byliśmy cierpliwi. I może on nas przez cały ten czas sprawdzał, czy nie mamy złych zamiarów.
Nareszcie możemy sobie pospać mając dach nad głową. A ja jestem w stanie usiąść na prawdziwym krześle i pisać w dzienniku leżącym na stole. I jest ciepło, tak cudownie ciepło!
Mimo to, zastanawiam się, dokąd możemy się teraz udać. Nie wydaje mi się, żebyśmy mogli tu zostać. Wątpię też, abyśmy nadawali się do pracy w kopalni. Słyszałem o ludziach, którzy zginęli tam tylko dlatego, że góra postanowiła ot tak zawalić się.
Z drugiej jednak strony, pracowanie dla króla takiego jak ten z Astatik brzmi dla mnie jak marzenie. Może mi się to dzisiaj przyśni.
Skoro już o tym mowa, to chyba właśnie snu teraz potrzebuję. Tartek już rzucił mi wściekłe spojrzenie z powodu tego ciągłego skrobania w dzienniku.