Wczesnym rankiem, zanim jeszcze słońce w pełni zamieniło się rolami z księżycem, ten sam kapłan, którego wczoraj spotkaliśmy, obudził nas. Wraz z nim było dwóch innych kapłanów, mających dla nas suche ubrania. Kapłan z wczoraj powiedział Caranie i mnie, że oddadzą nam nasze ubrania, gdy znów będą suche. Wtedy zdałem sobie sprawę, że Carana już nosiła coś, co wyglądało na prostą, czerwoną sukienkę.
Gdy już założyłem przyniesione ubranie, udaliśmy się za trzema kapłanami małym korytarzem, po obu jego stronach mniej więcej po trzy drzwi, który zaprowadził nas na zewnątrz.
Pruszyło. Na szczęście nie było ostrego, zimnego wiatru, więc dało się to znieść. Wtedy zauważyłem, że obok domu, z którego wyszliśmy, były jeszcze dwa inne, podobne. Nagle drzwi tych dwóch domów stanęły otworem i wyszło z nich kilkanaścioro dzieci, które, minąwszy posąg jakiegoś mężczyzny, udały się do innego domu podobnej wielkości, znajdującego się po przeciwnej stronie. Wtem ujrzałem coś, czego na pewno nigdy nie zapomnę. Obok posągu było około dwudziestu kapłanów ubranych na czerwono, którzy stali na głowach z zamkniętymi oczami, zupełnie nieruchomo. Po prostu stali tam niewzruszeni, ignorując pogodę, ignorując zimny śnieg otaczający ich palce i nadgarstki.
Carana zawołała mnie. Ona i trzech innych kapłanów byli o kilka kroków dalej niż ja, dlatego szybko za nimi podążyłem, mijając dwa inne, mniejsze domy, jeden z nich wyraźnie, bo było to widać przez okno, wypełniony drewnem. Dotarliśmy do jeszcze innego budynku, który był trochę większy niż domy w których spędziliśmy minioną noc. Po lewej ujrzałem wąską dzwonnicę sięgającą kilku metrów wysokości, ku powietrzu wypełnionym płatkami śniegami, przewyższającą nawet ten dom do którego mieliśmy zaraz wejść.
Kolejny korytarz, w którym też było kilka drzwi, a na końcu schody. Caranie i mnie powiedziano, żebyśmy zostawili buty w korytarzu, po czym udaliśmy się za kapłanami do jednego z pokoi.
Wewnątrz ujrzałem długi, kwadratowy stół, na podłodze świeczki w każdym rogu pomieszczenia, stare obrazy na ścianach i proste krzesła. Na jednym z tych krzeseł siedział inny kapłan, który na nas czekał. Jego ubrania zdawały się być grubsze i jaśniejsze, zapewne wskazując na to, że jest wyższej rangi niż inni. Arcykapłan?
– Proszę, usiądźcie – powiedział kapłan przy stole przyjemnym głosem. Trzej kapłani, którzy nas tu przyprowadzili, ukłonili się nisko i opuścili pokój, zamykając za sobą drzwi. Usiedliśmy.
– Nazywam się Vetar, Trzeci. Słyszałem, że nazywacie się Carana i Antaran Sivand. To prawda?
Carana i ja bez słowa skinęliśmy głowami.
– Przejdę od razu do rzeczy. Goście w Namtolan to rzecz bardzo niecodzienna. Nikt tutaj nie zachodzi nie mając ku temu bardzo dobrego powodu – powiedział Vetar, czekając na to jak zareagujemy, ale gdy zdał sobie sprawę, że tego nie zrobimy, mówił dalej.
– Dlatego też muszę się was zapytać, co was tu sprowadza?
Naprawdę zaczynałem nienawidzić tego typu pytań. Zawsze próbuję wymyślić jakąś przekonującą historyjkę, która i tak nikogo nie zmyli, a potem, zrezygnowany, wyrzucam z siebie prawdę. Dlatego postanowiłem, że skonfrontuję kapłana z rzeczywistością. Powiedziałem mu wszystko, co się wydarzyło od czasu, kiedy znalazłem dziennik w którym właśnie piszę, aż do naszego pojawienia się w Namtolan.
Po tej raczej długiej historii – on zwyczajnie zaczął się śmiać. Carana mrugnęła, a ja nie wiedziałem co powiedzieć czy zrobić, dlatego czekałem jedynie na to, żeby skończył się śmiać.
– To najwyraźniej powszechna tradycja pośród podróżnych, żeby przekonywać ludzi o jakiejś zmyślonej tragedii tylko po to, żeby mogli się wyżywić i skorzystać z naszych łóżek za darmo. – Znów się zaśmiał. – Choć nigdy nie słyszałem tak szczegółowej i zajmującej historii jak wasza – nawet twoja nieprzytomność wyglądała raczej na prawdziwą – to i tak nie mogę wam ufać. Jeśli chcecie tu zostać, będziecie musieli za to zapłacić, czy to pieniędzmi czy to pracą. Może i mamy już tutaj trochę pracowników, ale zawsze potrzeba dodatkowej pary rąk. To, albo będę musiał was prosić, żebyście opuścili to miejsce, wraz z waszymi historyjkami.
No, czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem.
Spojrzałem na Caranę i bez trudu wyczytałem w jej oczach to, co myślała. Nie możemy odejść, musimy tutaj zostać przynajmniej do czasu, kiedy postanowimy dokąd moglibyśmy się udać.
– Co możemy dla was zrobić? – zapytałem z szerokim uśmiechem na twarzy, starając się przekonać kapłana, że nasze prawdziwe intencje zostałyby ujawnione. O ironio, zadziałało to doskonale. Podaliśmy sobie ręce.
– Sporo – powiedział i wstał.
Kiedy opuściliśmy dom – założywszy buty – zobaczyliśmy Tarteka i Sereliaen wychodzących z domu sąsiadującego z tym, w którym Carana i ja spędziliśmy noc. Skinęliśmy do siebie głowami. Trzej kapłani także na nas czekali i ukłonili się, gdy zobaczyli Vetara, który wyszedł z nami na zewnątrz. Tartek i Sereliaen zapoznali się z Vetarem, który następnie powiedział nam, co mamy do zrobienia. Tartek uniósł brwi, ale gdy na mnie spojrzał, w pełni zrozumiał sytuację w jakiej się znajdujemy i że musimy to zrobić, póki nie będziemy wiedzieć dokąd wyruszymy.
Przez resztę dnia musieliśmy walczyć ze śniegiem korzystając z drabin i łopat. Musieliśmy usunąć śnieg z dachów, żeby nie zawaliły się pod ciężarem zmarzliny. Musieliśmy także odgarniać śnieg z ulic, żeby łatwiej było się wszystkim przemieszczać. Nieźle pruszyło i pod koniec dnia nadal jeszcze leciało trochę płatków śniegu z ciemnego, nocnego nieba.
Praca nad dachami dała mi okazję, żeby rozejrzeć się trochę po Namtolan. Zauważyłem, że miasto zbudowano bardzo blisko skarpy. Mają małą hodowlę kóz, zapewne dla mleka. Mają też małą piekarnię, w której robią także ser – to ten dom obok tego wypełnionego drewnem. Jest jeszcze inny dom, sąsiadujacy z tym, do którego dzisiaj rano dzieci weszły, ale nadal nie znam jego funkcji.
Próbowałem porozmawiać dzisiaj z Tartekiem w czasie pracy, ale on zdawał się nad czymś rozmyślać. Carana i Sereliaen sporo rozmawiały o pogodzie, naturze i innych rzeczach. Co mnie zresztą nieźle zdziwiło, bo nigdy nie słyszałem, żeby Sereliaen tyle mówiła w ciągu jednego dnia...
W każdym razie. Najbardziej niepokojącą rzecz, jeśli chodzi o Namtolan, są te dzieci. Myślę nad tym, jaki mógłby być powód dla którego one tutaj są, ale to zdaje się przeczyć wszelkiej logice. Nie widziałem w tym mieście, jak na razie, żadnej kobiety (oprócz, oczywiście, Carany i Sereliaen), dlatego wątpię, żeby te dzieci mogły się tutaj urodzić. Poza tym słyszałem, że kapłani i tak żyją w celibacie. Przynajmniej starają się być czyści i nietknięci przez pasję, pożądanie i co tam jeszcze, żeby mogli w pełnie doświadczyć swojej wiary.
Jeszcze nie pytałem Carany o te dzieci, może powinienem to teraz zrobić. Ona zdaje się je ignorować. Nawet Tartek i Sereliaen o tym nie mówią. Czy ja mam zwidy? Może ci kapłani wykorzystują te dzieci do pracy. Czy to miał na myśli mówiąc, że "mają tu już trochę pracowników"? Czy to nie jest przypadkiem nielegalne?
Och, chyba właśnie słyszę dzwonnicę. To zapewne przypomnienie, żeby udać się do łóżka, zasnąć i zebrać siły na następny dzień.
Dobry pomysł.