Dzwonnica. Niemiła pobudka, w samym środku trwania tajemniczego snu o mgle, duchach i mnie, niewiedzącym dokąd uciec. Ubrałem się, powiedziałem Caranie, która nadal była pogrążona we śnie, aby się podniosła. Obudziła się nagle z krzykiem, wybałuszonymi oczami, dosłownie wyskakując z łóżka, uderzając mnie w twarz prawą pięścią i gdy już miała mi skręcić kark, jej oczy zmieniły się i wpadła mi w ramiona – nieprzytomna. Musiałem ją położyć z powrotem do łóżka.
Udałem się na zewnątrz, gdzie słyszałem jak dzieci maszerują do domu naprzeciwko pobierać nauki. Tartek i Sereliaen już na mnie czekali.
Nagle usłyszeliśmy głośny ryk dochodzący z wejścia do Namtolan. Niedźwiedź. I z chwilą, gdy go ujrzałem, byłem pewien, że to był ten sam niedźwiedź, który nas zaatakował wtedy w chatce.
Obaj strażnicy byli bezradni. Jeden zaatakował niedźwiedzia włócznią, nie trafił i został ogłuszony łapami wielkimi niczym jego głowa. Drugi strażnik próbował pomóc swojemu przyjacielowi. Wbił niedźwiedziowi włócznie głęboko w jego prawy bok. To wygłodniałe zwierzę ryknęło tak głośno, że poczułem to w kościach. Ogłuszył drugiego strażnika, podobnie jak pierwszego.
Niedźwiedź zbliżał się do dzieci, które wołały o pomoc i zaczęły uciekać.
Cały ten czas staliśmy wryci, wstrząśnięci tym nieoczekiwanym obrotem wydarzeń. Jednak Tartek zaraz przewidział zamiary niedźwiedzia i popędził w kierunku dzieci.
Przybył za późno.
Gdy niedźwiedzie pazury przebiły się przez ciało chłopca, polała się krew. Wtedy też, wyraźnie kierowany bólem dobywającym się z rany po włóczni, niedźwiedź zaczął szaleć pośród przerażonych dzieci.
Tartek wreszcie dobiegł do niedźwiedzia. Wykorzystał jego nieuwagę i błyskawicznie uderzył go z boku w łeb, trzy, cztery razy. Nawet z tej odległości widziałem, że Tartek używał całej dostępnej mu siły.
Sereliaen i ja nadal tam staliśmy, zamarli ze strachu. Ostatecznie wziąłem się w garść i pobiegłem w kierunku miejsca walki, żeby zaopiekować się dziećmi, podczas gdy Tartek walczył z i tak już osłabionym zwierzęciem.
Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy ujrzałem... To było okropne.
Dwoje dzieci, martwe. Nie chcę nawet wyjaśniać czemu nie miałem co do tego wątpliwości. Troje dzieci było rannych i leżało na ziemi, prawie że bez ruchu. Innym udało się schować w budynku szkoły.
Kapłani, którzy zawsze z rana medytują, pojawili się na miejscu. Pięciu z nich pomogło Tartekowi walczyć z niedźwiedziem, reszta podbiegła do mnie i do dzieci. Dwóch z nich odwróciło się i zwymiotowało, gdy ujrzeli martwe, roszarpane ciała. Reszta przyszła z pomocą rannym.
Niedźwiedź westchnął, próbował ryknąć po raz ostatni i ostatecznie padł.
Nagle za mną pojawiła się Carana. Spojrzałem się na nią i zobaczyłem jej oczy, wpatrzone w dwa leżące na ziemi zakryte ciała i roztaczające się wokół nich krople krwi. Wtedy zauważyła leżącego nieopodal martwego niedźwiedzia. Widziałem, że łza spłynęła jej po policzku.
Kapłani wysłali nas do naszych pokoi i powiedzieli, żebyśmy tam zostali aż ktoś po nas przyjdzie. Udaliśmy się do swoich łóżek, nie wiedząc za bardzo co innego by tutaj robić, a poza tym ja i tak byłem jeszcze zmęczony, więć spałem aż do popołudniowej godziny – co było błędem, bo zbyt dużo snu zwykle wywołuje bóle głowy i teraz miałem kolejny z rzędu powód, żeby temu wierzyć.
Arcykapłan Vetar chciał się z nami widzieć. Tartek przyszedł i powiedział nam, że Sereliaen chciała zostać w łózku, gdyż nie czuła się dobrze. Kiedy rozsiedliśmy się w pokoju Vetara, ten podziękował Tartekowi za walkę z niedźwiedziem, dzięki czemu uniknięto dalszych ofiar.
– Ta historyjka, którą powiedziałeś mi pierwszego dnia... Pamiętam, że wspomniałeś o Insomidii. Czy to prawda? – Vetar założył ramię na ramię.
– Tak, proszę pana – powiedział Tartek, choć to nie on powiedział "tę historyjkę". Również skinąłem głową, ale zdaje się, że Vetar i tak patrzył się tylko na Tarteka.
– Widzisz, jedno z dzieci, które odniosły dzisiaj obrażenia, pochodzi właśnie z Insomidii – ciągnął arcykapłan.
Wiedziałem już dokąd zmierza ta rozmowa.
– Stąd moje pytanie do ciebie. Czy znasz drogę powrotną do Insomidii? – zapytał Vetar.
– Tak – natychmiast odpowiedziała Carana. Tartek spojrzał się na nią, marszcząc brwi.
– To dziecko musi wrócić z powrotem do Insomidii – nalegał Vetar.
– Czemu akurat my? – zapytał Tartek. – Czemu po prostu nie wyślecie dziesięciu z waszych kapłanów?
– Bo ich miejsce jest tutaj. Nie możemy nikogo wysłać, szczególnie jeśli miałoby ich nie być przez tak długi czas. Podróż w obie strony trwa łącznie jakieś dwa czy trzy tygodnie – odpowiedział kapłan.
– No więc, to ma dziecko ma jakąś rodzinę? Ktoś, komu właściwie zależy- powiedział Tartek, ale kopnąłem go w lewą goleń i rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. On wzruszył ramionami i pokręcił głową.
– Możesz na nas liczyć – powiedziała Carana. – Kim jest to dziecko?
Vetar zawahał się, spojrzał się na Tarteka, na mnie, a potem znowu na Caranę, uśmiechając się. – Clira Devon.
Dziewczyna z wczoraj, pomyślałem... Ale to nie wszystko.
Tartek płonął ze złości. – Nie możemy wrócić do Insomdii. Gdybyś wysłuchał naszej historii, wiedziałbyś czemu. Na samą myśl o powrocie do Insomidii aż mi skóra cierpnie. Nie chcę skończyć jak te dzieciaki, co je dzisiaj zabi- znów go uderzyłem w goleń, tyle że mocniej
– Powiedzmy, że ta wasza historyjka nie jest zmyślona i że naprawdę byliście mieszkańcami Insomidii – to czy nie byłoby niezwykle honorowym czynem, gdybyście przyprowadzili to dziecko do jej... – zrobił pauzę, jakby szukając odpowiednich słów.
– Rodziny? – powiedziałem.
– Rodziny królewskiej – wymamrotał Vetar.
– Rodziny królewskiej? Nie wiedziałem, że w Insomidii mieliśmy rodzinę królewską Devonów – powiedziała Carana.
Vetar westchnął. – To nie jest jej prawdziwe imię, jedynie przykrywka. Ta dziewczynka, którą dzisiaj zranił niedźwiedź, to Księżniczka Insomidii.
Sądzę, że Tartek, Carana i ja zdumieliśmy się dokładnie w tym samym momencie, choć ja już wcześniej coś takieg przeczuwałem.
Tarteka o mało nie rozsadziło. – Co? – wrzasnął. – Wiesz co się z nami stanie jak przyprowadzimy mu jego córkę ranną? Pomyślą, że ją uderzyliśmy, może nawet zgwałciliśmy i traktowaliśmy ją jak- Widział, że już unosiłem prawą stopę, gotów po raz kolejny go uderzyć, dlatego ucichł.
– Damy wam wiadomość, podpisaną przeze mnie, która wszystko załatwi – odpowiedział Vetar całkiem poważnym tonem. Wskazał na drzwi. – A teraz wybaczcie, mam dużo rzeczy do zrobienia. Dobranoc.
A więc tak to będzie. Jutro rozpoczniemy podróż z powrotem do Insomdii. A już myślałem, że Namtolan będzie zaledwie początkiem naszej długiej wędrówki, która zawiedzie nas do północnych regionów tej krainy.
Mimo wszystko, ja nadal... Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć. Musimy odeskortować księżniczkę z powrotem do Insomidii tylko dlatego, że tym mnichom nie chce się nosa wyściubiać z tego miejsca. Naprawdę mam nadzieję, że nas nie zabiją. Będzie chyba najlepiej jeśli po prostu zaprowadzimy to dziecko do miasta nocą i spróbujemy nie dać się złapać...
No, nie ma co o tym teraz myśleć.
Jest już bardzo późno. Nie mogłem przysnąć, dlatego znowu zacząłem czytać niektóre z moich tutaj wpisów, zanim zacząłem pisać ten, który właśnie piszę. Teraz znowu ledwo co mogę utrzymać powieki przed opadnięciem. Chyba powinienem sobie juz na dzisiaj darować i położyć się spać...